Parę lat temu, jeszcze na studiach licencjackich zapisałem
się na warsztaty z nauczania poprzez sztukę. Pamiętam jak dziś słowa wykładowcy
- również nauczyciela w szkole
artystycznej, które brzmiały mniej więcej tak, „każde dziecko musi brać udział
w przedstawieniach szkolnych (…) to rozwija, buduje poczucie pewności, poprawia
zdolności komunikacji, przełamuje strach (…), jeśli zachęta w postaci aprobaty,
oceny nie skutkuję, powinniście starać się przekonać każdego ucznia do udziału
w spektaklu za wszelką cenę, trzeba zmusić (…) w każdym spektaklu powinna brać
udział cała klasa bez wyjątków”… Ta sytuacja zapisała się w mojej pamięci
wyraźnie i klarownie. Oczywiście jak pewnie przypuszczasz, kompletnie nie
zgadzałem się z tym zdaniem. Czy wywołała oburzenie studentów? W większości
nie, lecz głosy niezgody pojawiały się po zajęciach podczas rozmów – na całe
szczęście. Dlaczego tym piszę? Doświadczyłem tego i mam wrażenie, że nie tylko
w mojej szkole podstawowej ta metoda była stosowana. Zapraszam Ciebie do lektury
z serii doświadczenia AntyPedagoga.
Pamiętam swoją szkołę podstawową dość dokładnie. Była to
stosunkowo mała, wiejska szkoła w której większość rodziców, nauczycieli i
dzieci znała się od dawna. Pamiętam sposób wywierania nacisku na uczniów w jaki
wychowawcy każdego roku nakłaniali „dobrowolnym-przymusem” swoje klasy, aby
przedstawiali scenki podczas apeli, spotkań z rodzicami czy ważnych
uroczystości. Mimo iż swoje pierwsze wystąpienia miałem w przedszkolu to w
pamięci zapadły mi Jasełka zorganizowane parę lat później, w 2-3 klasie
podstawowej. Jak to się stało, że trafiłem na
spektakl w roli aktora?
Na lekcji religii, katechetka zaproponowała naszej klasie
wystąpienie podczas apelu przed przerwą świąteczną. Zachęcony
dobrą oceną oraz tym, że wszyscy moi koledzy zgłosili się ,aby „zagrać” królów,
bez zastanowienia zgłosiłem się na ochotnika – zostałem jednym z pastuszków,
cóż, chciałem być królem, ale miejsca już nie było, ale to zupełnie bez
związku. Pamiętam uczenie się tekstu, późniejsze próby i rozrabianie podczas
nich. Wszystko szło świetnie, aż do tego dnia w którym zrozumiałem, że coś jest
ze mną nie tak jak powinno. Podczas
„entej” próby, gdy już prawie wszyscy opanowali swe teksty, a sama próba szła
jak po maśle, coś się stało gdy przyszła moja kolej … zablokowałem się,
zaciąłem i nie mogłem wypowiedzieć słowa. Nie wiedziałem co się dzieje ze mną,
czułem się świetnie, a jednak nic nie mogłem powiedzieć, nawet wydusić z siebie
żadnego dźwięku. Doznałem paraliżu słownego, pamiętam chęć powiedzenia słowa,
tak mocno chciałem to powiedzieć, ale nie mogłem... to był horror. Wtedy katechetka
powiedziała „Teraz Twoja kolej Antypedagog” myśląc, że „zaspałem” i zgubiłem
się podczas próby, lecz ja nie mogłem nadal wypowiedzieć tej frazy… utknąłem w
bloku. Pamiętam, że po chwili katechetka musiała założyć, że zapomniałem
tekstu, bo podsunęła mi tekst do czytania, ale i to nie pomogło. Wtedy po raz
pierwszy całkowicie intuicyjnie - gdy koledzy zaczęli się śmiać, że nie umiem
czytać, że nie zapamiętałem tej linijki tekstu… zakamuflowałem swój problem.
Pamiętam to dokładnie. Powiedziałem Katechetce, że nie chcę tego tekstu i po
chwili "zmagań" z moim uporem, większą część mojego tekstu przejął kolega z ławki, a reszta tekstu przypadła mi, którą swoją drogą wypowiadałem już płynnie. Przedstawienie, jasełka, wyszły dobrze, były oklaski
i gratulacje. Cieszyłem się jak to młody człowiek, że biją mi brawa, ale jednak
coś się we mnie zmieniło, coś zrozumiałem. Zastanawiasz się pewnie, skoro
wszystko skończyło się dobrze to w czym problem? Z wychowawcami w późniejszych
latach w szkole podstawowej nie było już tak dobrze. Nie byłem słabym uczniem,
ani wybitnym, lecz z chłopców byłem tym „lepszym”, powyżej średniej. Dlatego
też wychowawca na każdym przedstawieniu chciał zarzucać mnie tekstami strasznie
długimi, mimo moich sprzeciwów i wyraźnej niechęci podczas każdej próby
wrzucenie mnie do przedstawień. Będąc młodą osobą, niedoświadczoną i mającą na
uwadze oceny, często dawałem się zmuszać. A sami Pedagodzy używali metod
„perswazji”, które dziś nazwałbym zastraszaniem i szantażem – „jeśli nie
będziesz brać udziału w przedstawieniu dostaniesz zachowanie nieodpowiednie”
„Nie możesz liczyć na lepszą ocene niż X” „Będę musiała zadzwonić do rodziców”.
Pamiętam też sytuację, w której wychowawca nie miał już ochoty rozdysponowywać
nam ról i dzielić tekst, gdy ktoś chciał mniej lub więcej – znając również moją
stałą reakcje próbą buntu… stwierdził, że ma zająć się tym klasa – każda osoba
miała dostać tekst i wszyscy mieli coś przedstawiać, ponieważ w przeciwnym
wypadku (…).
W konsekwencji wpływ nauczyciela na klasę spowodował natychmiastową negatywną
reakcję klasy - w formie utworzenia nieprzyjemnych relacji.
Natychmiast oberwało mi się
przycinkami słownymi, bezsilny wobec
wpływu 20 osób zmuszony byłem podjąć obowiązek przyjęcia tekstu i roli. Jak radziłem sobie z tekstami? Przeważnie modelowałem tekst po kilka
godzin, usuwając i zamieniając słowa w roli, nie ukrywam była to straszna
katorga, często gdy już wymodelowałem tekst myśląc,że jest już wszystko okej....
podczas próby okazywało się, że jednak są jeszcze „problemy” z mówieniem. Wtedy
powtarzałem całą formułę modelowania –
kilka razy udało się, lecz był i przypadek w której tekst musiał być idealnie
przedstawiony - historyczna forma tekstu musiała zostać zachowana. Odgrywałem rolę kosyniera, było tam kilka wyrazów które
powodowały bloki i powtarzanie. Będąc już kompletnie załamany, mając przed sobą wizję
zniszczenia swego życia poprzez bloki, przypadkowo zauważyłem, że lepiej czytam
sam tekst, aniżeli "czytam z pamięci". Wtedy też wpadłem na pomysł iż nakleję na kosę w miejscu gdzie nikt
nie widzi, ściągę – cały wydrukowany tekst roli. Po raz kolejny udało mi się.
Tak dotrwałem do ostatniej klasy podstawowej.
W ostatniej klasie podstawowej
znowu musiałem odgrywać rolę, tym razem ojca. Był to czas, gdy bloki, zacięcia
i powtarzanie nasiliły się, głównie za sprawą nieprzychylnej klasy, a
przede wszystkim Pedagogów (o czym opowiem w innym blogu). Nie mając pomysłu
jak poradzić sobie z problemem, ciągły stres, ciągłe nerwy spowodowały ,że nie
mogłem spać po nocach, zacząłem jąkać się jeszcze bardziej itd… rozwiązanie
problemu przyszło same, podczas zabawy uświadomiłem sobie, że jeśli szepczę to
nie zacinam się. Postanowiłem więc szeptać na próbach na tyle głośno, aby mnie
słyszano. „Genialny” pomysł szybko poległ w gruzach, Pedagog szybko doprowadził
mnie do „równowagi”. Kolejne dni, kolejne noce w nerwach i ciągłym stresie,
spowodowały konieczność znalezienia rozwiązania. Eureka wpadła na kilka dni
przed występem, gdy trzeba było już znać tekst - który swoją drogą, znałem dwa dni po przydzieleniu roli – musiałem opanować tekst szybko i idealnie, aby nie denerwować się
pamięcią. Podczas próby z mikrofonem usłyszałem swój głos w głośnikach, był
grubszy i dziwny, taki jakby nie mój… postanowiłem więc „mówić jak dorosły”, co
tym razem spodobało się wychowawczyni, gdyż rola ojca temu sprzyjała. Po raz
któryś dałem radę, zmiana tembru głosu podziałała, nie jąkałem się – takich tricków
wymyśliłem setki… kiedyś o nich opowiem. Przedstawienie po raz kolejny wypadło znośnie,a ja przez kilka tygodni odczuwałem skutki "zejścia" stresu.
Po co więc to wszystko skoro sobie z tym „poradziłem”? Nie wszystkie
przedstawienia okazały się „sukcesem” dla mnie. Były i takie, które były
osobistą porażką, po których odczuwałem i przeżywałem chronicznie to samo przez
miesiące, a nawet i lata, czując przy tym upokorzenie, wstyd, frustracje,
winiąc siebie za tę niepłynność, a nawet reagując destruktywnie – absolutnie
rówieśnicy nie dawali mi w kość po tych porażkach, ale tkwiło to w umyśle 12
latka. Dlatego "poradziłem" to zbyt duże słowo, nad wyrost powiedziane.
Powiedziałbym, że przetrwałem te pokazy, jakimś cudem przetrwałem.
Powiedziałbym, że stres, nerwy i emocje które towarzyszyły mi podczas tych
„przedstawień”, sprawiły nieodwracalne zmiany we mnie. Fobie, lęki i nerwice
które mimo iż niezdiagnozowane, trwają ze mną do dziś, chronicznie powracające
w trudnych chwilach, oczywiście w formie przekształconej, rozwiniętej – co oczywiste
wspomnienia mimo iż trudne sprzed kilkunastu lat nie mają już takiej siły,
ale wtedy dawały w kość.

Dlatego apeluję do wszystkich pedagogów, ale i również
rodziców. Jeśli Twój uczeń, uczennica, syn, córka, nie chcą brać udziału w
przedstawieniu, pozwólcie mu wybrać, to jego decyzja! Nie wywierajcie na nim
presji, nie każdy urodził się aktorem, oratorem, ktoś może się wstydzić, ktoś
może rumienić, a ktoś może niepłynnie mówić…Zapytaj pociechę przed następnym wystąpieniem,czy naprawdę chce wystąpić. Jeśli nie, to broń go, od tego jesteś.
Problemy są różne, dziś
przedstawiłem Ci po raz kolejny sytuację z perspektywy niepłynności mowy, ale
równie dobrze możesz odnieść to do sytuacji w której dziecko nie chce
przedstawiać, bo zwyczajnie nie czuje się na siłach. Przecież i Ty również nie
jesteś ideałem i nie potrafisz robić wszystkiego. Napisz mi co Ty o tym sądzisz
drogi czytelniku. Czy przedstawienia są tak ważne dla edukacji i wychowania,
dlatego każdy uczeń musi przez to „przejść”?
Uszanowanie
AntyPedagog.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz